Ambasadorzy NowogarduMarian Bednarek - wybitny kolarz i wybitny trener kolarstwa i triathlonu. To drużynowy mistrz Polski w kolarstwie szosowym i torowym, trener kolarskiej kadry narodowej Polski i Turcji, trener: kadry narodowej kobiet w kolarstwie torowym, kolarzy LZS „Nowogard” i LKS „Pomorzanin”, a także „Gryfa Szczecin” i „Arkonii Szczecin”, członek Polskiego Związku Kolarstwa oraz Polskiego Związku Triathlonu. Do Nowogardu przeprowadził się z rodzicami w 1946 r. i od razu rozpoczął uprawianie kolarstwa jako zawodnik LZS „Nowogard”. Pierwszy znaczący sukces odniósł razem z innymi zawodnikami LZS Nowogard w 1954 roku, kiedy na drugiej Ogólnopolskiej Spartakiadzie z okazji X-lecia Polski Ludowej zdobył brązowy medal w drużynowym wyścigu na 100 km. W 1959 roku Marian Bednarek należał do drużyny, która zwyciężyła w mistrzostwach Polski w kolarstwie szosowym i torowym.

Karierę zawodnika zakończył w 1963 roku, a w dwa lata później zdobył uprawnienia trenerskie. Wśród jego wychowanków wyróżniali się kolarze: Rajmund Zieliński, Czesław Polewiak, Stanisław Labocha i Henryk Woźniak. Efektem jego znakomitej pracy trenerskiej było aż trzech zawodników z Nowogardu w sześcioosobowej drużynie na Wyścigu Pokoju w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. Został też drugim trenerem kadry narodowej.

Po przeprowadzeniu się do Szczecina odnosił sukcesy jako trener kolarstwa i triathlonu. Za swoje osiągnięcia Pan Marian uhonorowany został: Złotą Odznaką LZS, Złotą Odznaką Polskiego Związku Kolarskiego, medalem honorowym „Za zasługi dla Polskiego Komitetu Olimpijskiego”, tytułem „Zasłużony Działacz Kultury Fizycznej”, odznaką „Gryfa Pomorskiego” oraz dyplomami uznania za wkład w rozwój kolarstwa i kultury fizycznej w regionie.

mbednarekWywiad z Marianem Bednarkiem z roku 2009.

Jakie ma Pan wspomnienia o powojennym Nowogardzie i pierwszych treningach?

Pierwsze wspomnienia związane z tym miastem? Wszędzie zgliszcza. Całe centrum to było jedno wielkie rumowisko. Stał tylko ratusz i kościół. Moi rodzice pracowali w urzędzie i dzięki temu przypadło nam mieszkanie służbowe, choć określenie mieszkanie jest tu trochę na wyrost, bo żyliśmy w jednej z urzędowych komórek. Ratusz kojarzy mi się również z pierwszym treningiem. Kilkanaście lat później już jako zawodnik trenowałem w jednej z cel, w których wcześniej byli przetrzymywani więźniowie. Na ścianach były napisy po polsku i angielsku. Zostało to zresztą uwiecznione. Dziennikarze Kuriera przyjechali tu kiedyś zrobić i zrobili fotoreportaż.

Jak się zaczęła pańska kariera sportowa?

To był czysty przypadek. Nigdy nie przypuszczałem, że będę sportowcem. Powiem wprost. Zapędów naukowych nie miałem. Będąc w szkole zawodowej przyuczałem się do zawodu w POMie. Tam poznałem młodego przewodniczącego LZSów. Jeśli się nie mylę, był to rok 1953. LZSy szykowały pierwsze zgrupowanie na które z każdego województwa miało przyjechać po 5 reprezentantów. Ten prezes zaproponował mi bym był jednym z nich, ale tak bardziej na doczepkę, bo na rowerze nigdy mnie nie widział. Spytałem tylko czy dostanę zwolnienie z zajęć (śmiech) ,a że odpowiedź była twierdząca bardzo się ucieszyłem. Już na zgrupowaniu każdy z tych lepszych zawodników otrzymał prawdziwy wyścigowy rower. Ja oraz kilku innych chłopców byliśmy nazywani turystami. Nic nie robiliśmy do ostatniego dnia. Wówczas spytano kto chce się przejechać rowerem. Refleks zadziałał. Zgłosiłem się ja i kolega Rudawski z Katowic. Nikt nas jednak nie poinformował, że to nie będzie jakiś tam spacerek a wyścig na 50kilometrów, a ja nigdy w życiu nie jeździłem na rowerze wyścigowym. Wystartowało nas 30 w eliminacjach, przed startem powiedziano mi bym nie zmieniał przerzutki bo jeszcze coś popsuje więc tak jechałem na jednej i przyznam szczerze- nie było łatwo. Po 7kilometrach ktoś mnie doszedł, to było na trasie Szczecin Dąbie- Goleniów i z powrotem. Kolarze ruszali pojedynczo w minutowych odstępach. Po jakimś czasie jednego doszedłem. A w Szczecinie dogoniłem kolejnego, który jak się później okazało wyruszył 3minuty przede mną. Poszło mi całkiem dobrze. Na tym zgrupowaniu została powołana pierwsza reprezentacja Ludowych Związków Sportowych Polski, do której udało mi się załapać.

Jak do tego doszło?

- Później analizowałem jak to wyszło, że poszło mi tak dobrze, że zrobiłem karierę. Może to mało pedagogiczne ale...wagary zrobiły swoje. Wie pan jak się chodziło na boisko Pomorzanina, grało się na takim pełnowymiarowym boisku dwóch na dwóch, więc kondycję miało się dobrą. Jeszcze wtedy stadion przy Wojska Polskiego nie nazywał się Pomorzaninem, to była Spójnia. Ja w piłkę nożną grałem w Spójni, ale ta piłka mnie tak nie interesowała. Wówczas przypadek sprawił, że wybrałem kolarstwo. Ale to sport indywidualny i to ja jestem kowalem swojego losu.

O udziale w pierwszych Mistrzostwach Polski LZS

Tak długo jak byłem zawodnikiem tak długo jeździłem w pierwszej reprezentacji LZSów, przez prawie 10 lat. Drużynowo wygrywaliśmy wszystko: Mistrzostwa Polski na torze, Mistrzostwa Polski na szosie. Wygrywaliśmy także z Legią, która od zawsze była potęgą. Polskę reprezentowałem na Festiwalu Młodzieży i Studentów w Wiedniu. Tam też startowałem w wyścigu na 100kilometrów na czas. Byliśmy nieźli, ale technicznie. W tym czasie jak ja byłem zawodnikiem, Rajmund Zieliński powoli rozpoczynał ze mną treningi.

O groźnym wypadku i pobycie w szpitalu

Pojechałem na trening do Stargardu, tam była szutrowa droga, jedna strona była tak wyjeżdżona, że tworzyła koleinę. Wracałem po ciemku. Ja jechałem po prawej stronie a kierowca motoru po swojej lewej bo tam była lepsza droga. Wpadł na mnie z ogromnym impetem, poleciałem kilkanaście metrów. Zawieźli mnie do szpitala w Nowogardzie i co się okazało? że nawet nożyczek tam nie mieli. Ponieważ rana była postrzępiona to lekarz brał szczypce i skalpelem odcinał, żeby mi tę ranę wyrównać. To był rok 1953.

O pomocy dla Zielińskiego

Ja byłem reprezentantem LZSów a trenerem koordynatorem rady głównej LZSów został pan Józef Tropaczyński ze Stargardu. Później przeprowadził się do Warszawy. Wspaniały człowiek. Jak już byłem w reprezentacji a Pan Tropaczyński został wiceprezesem Polskiego Związku Kolarskiego zagaiłem go o Rajmunda Zielińskiego. Pamiętam, że podczas jednego z mniejszych wyścigów ja liczący się zawodnik przegrałem z młodym Zielińskim. Aż mi się wierzyć nie chciało, podszedłem do Rajmunda i pytam Rajmund a Ty nie oszukiwałeś ? Jego słowo mi wystarczyło.

Pierwsze powołanie dla Zielińskiego i jego próba sił

Kolejne zgrupowanie mieliśmy w Połczynie Zdroju. Tak jak ja miałem na samym początku trudności tak samo i on. Ze startu wspólnego gubił się. Pod koniec zgrupowania mieliśmy sprawdzian na czas. Na zgrupowaniu były wielkie tuzy kolarstwa: Więckowski, Bukalski, no i przede wszystkim Królak. Rajmund wtedy nie wygrał, ale był w ścisłej czołówce był 5 czy 6, ja raczej dalej. Rajmund miał wtedy 16 czy 17lat. Tam się pokazał i dostał do kadry narodowej.

Zrobiła się nie za miła atmosfera. Stanisław Królak powiedział, że Zielińskiemu tak dobrze poszło, bo pewnie oszukiwał. Wówczas wziąłem sprawy w swoje ręce.

- Idziemy o zakład- powiedziałem- Ja zamawiam taksówkę, będziemy jechali za wami my płacimy jeśli ty wygrasz Stasiu, ale jeśli ty przegrasz, to ty nam fundujesz ten przejazd. Odpowiedź gwiazdora była natychmiastowa- Ja z takim gówniarzem miałbym się ścigać?-zdenerwował się- No chyba jesteście śmieszni. Butny gwiazdor reprezentacji był zbyt dumny by rywalizować z 17 latkiem a może bał się kompromitacji?

O Rajmundzie Zielińskim

- Uważam, że trenerzy na tym etapie, którzy go prowadzili a prowadził go m.in. prof Wandorf- wielki teoretyk był doktorem nauk, trener starej generacji, nie uwzględniali współczesnych jak na tamte czasy nowinek trenerskich. Zieliński mógł i powinien osiągnąć zdecydowanie więcej.

Jak to było z pańskim zakończeniem kariery zawodniczej?

Ja nie chciałem być trenerem. Po zawodówce poszedłem na studia mechanizacji rolnictwa w Poznaniu, tam chciałem zrobić maturę. Jednak pan Tropaczyński, o którym wcześniej wspominałem zgłosił nas ( mnie i kolegów z drużyny) bez naszej wiedzy na studia. Ni stąd ni zowąd dostaję pismo "W związku z przesłaniem pańskiej kandydatury na studia proszę o przesłanie dokumentów". Co mi zależy? pomyślałem, jestem na bieżąco z materiałami. Po miesiącu czasu przyszła informacja o egzaminach, ale ponieważ pracowałem już w Warszawie, to stwierdziłem, że pójdę. Na 5 zgłoszonych , tylko ja zdałem egzamin. W tych czasach już trenowałem z nowogardzką ekipę. Nie byłem sam. Był Polewiak, Woźniak Labocha, Zieliński. Wówczas LZSy przydzieliły nam 2 lub 3 rowery dla Nowogardu.

Niech Pan opowie o warszawskim AWFie.

Na AWFie chodziłem do klasy z Kulejem, on z roku na rok spadał do młodszego rocznika. Tyle ile on roczników przeszedł, to chyba drugiego takiego nie ma. Chodziłem też z bardzo dobrym piłkarzem wodnym Legii, nazwiska nie pamiętam. Na dziennych studiach była Maryla Rodowicz. Na zajęciach na łyżwach trafiałem na Rodowicz, wtedy się poznaliśmy, już wtedy śpiewała na rozpoczęcie roku akademickiego jeszcze jako taka amatorka. Ze znanych sportowców był tam i Komar i oszczepnik- przyjaźnił się ze Ślusarskim. Ponieważ pracowałem w PKOLu to korzystałem z hotelu PKOLowskiego, który był przy AWFie. Przygotowując się do egzaminów byłem w pokoju 3osobowym. Był u mnie Władek Komar. A ty co?-zagaił A weź, egzaminy mam- odpowiedziałem mu. -Jak uważasz, bo my to idziemy na imprezę, a ty odrabiaj słupki jak my wrócimy to cię przepytamy. Humorysta to on był, bardzo go lubiłem.

Jakie były początki formowania się nowogardzkiej drużyny?

Rajmund był w kadrze, Polewiak w reprezentacji, Woźniak rezerwowym. Na dobrą sprawę mogliśmy wystawić narodową drużynę. Dla Nowogardu to był wielki splendor, ale to nie mogło przejść. Nie wszystkim to pasowało, że z jednego miasta mogło być aż tylu zdolnych sportowców.

Niech nam Pan powie o Rajmundzie Zielińskim i o swoich ostatnich zawodach kolarskich.

Rajmund był w reprezentacji jak ja skończyłem kolarstwo w 1962roku.

Ciekawie było na ostatnich zawodach. Nie trenowałem 3 tygodnie, reprezentacja województwa szczecińskiego została zaproszona na wyścig w Ostern. Tam było kryterium. NRD to wtedy była potęga. Dostaliśmy po 2 dętki. Już wtedy wiedziałem, że przestaję się ścigać, więc je sprzedałem. Poszło mi całkiem dobrze. Niemcy się zorientowali, że łatwo ze mną nie będzie. Zdecydowanie prowadziłem i ...nagle zaczął padać deszcz. Ślisko się zrobiło, a ja byłem na łysych gumach. Wycofałem się, karetka niemiecka do mnie podjechała, wystraszyli się wszyscy bo lider się nagle wycofał, Heniu Kowalski trener reprezentacji nie mógł tego mi przebaczyć, że wtedy nie wygrałem. W ten sposób skończyłem kolarstwo. Mogłem jeszcze wziąć udział w Wyścigu Dookoła Polski miałem propozycje, ale nie chciałem. Sprzedałem rower, by mnie nie kusiło, by mieć spokój, wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, to prędzej czy później wrócę do kolarstwa.

Niepublikowany wywiad red. Tomasza Parzybuta z Marianem Bednarkiem - wrzesień 2009

opr. Piotr Suchy